Marsz autonomii GŚ 18 lipca 2009 r. w Katowicach |
Z wizytą u Górnoślązaków To był spontan. Pojechałem do Katowic obejrzeć III Marsz Autonomii. Podróż autostradą A4 z Wrocławia zajmuje raptem 2 godziny, zrobiłem więc jednodniowy wypad. Katowice przywitały mnie 30-stopniowym skwarem, pustkami na ulicach (widać to wyraźnie opuszczając gwarny, zatłoczony Wrocław). Gdzieś o 10.30 zaczęli pojawiać się pierwsi pojedynczy młodzi ludzie w niebieskich koszulkach, niosący dokądś zwinięte jeszcze flagi. Marsz zacząć miał się w samo południe, postanowiłem więc pospacerować trochę po mieście. Modernistyczne i secesyjne kamienice, nowoczesne ciągi handlowe, monumentalny Spodek, Archikatedra o ciekawej bryle.. Katowice wyglądają w gruncie rzeczy lepiej niż można się tego w pierwszej chwili spodziewać. – Pierwszy stereotyp w mojej głowie stracił właśnie grunt pod nogami. Zaopatrzony w Żabce w napoje chłodzące, ruszyłem w stronę placu Wolności. Ryk silników brutalnie rozdarł senną atmosferę przedpołudnia. W stronę placu, trąbiąc niemiłosiernie w klaksony, sunęły udekorowane flagami motocykle, SUV-y, jakiś pojedynczy quad. – Mysłowice jadą. Oni robią niezły show, ale jak dla mnie są zbyt radykalni – tłumaczył mój katowicki przewodnik. Na placu Wolności, w cieniu drzew otaczających pomnik bohaterów radzieckich, gęstniał już barwny, niebiesko-żółty tłum. Prawdopodobnie przybyło około 1000 osób. Pochód. Pochód jak pochód, powolny spacerek w promieniach bezlitosnego słońca. Dyskretne towarzystwo policji. Atmosfera pikniku, przechadzki. Od czasu do czasu mącona jedynie skandowanym „Górny Śląsk, Górny Śląsk” (mój diabeł stróż szeptał wówczas do ucha: „WKS, WKS!” – wrażenie akustyczne było bardzo podobne). Marsz zatrzymał się przed budynkiem dawnego Sejmu Śląskiego, a jego uczestnicy ustawili się z transparentami na schodach gmachu. W powietrze wzleciały żółte i niebieskie baloniki. Organizatorzy marszu zabrali się za przemówienia, a fotoreporterzy za zdjęcia. W podcieniach teatru, po przeciwległej stronie ulicy, w plastikowych kubeczkach rozdawano wodę mineralną z plussszem. Dla zwiedzających, bo uczestnicy marszu smażyli się jeszcze w słońcu. Zrobiło mi się żal chłopaków ubranych w zbroje rycerskie. To się nazywa hardcore. Fajnie, taka atrakcja turystyczna, w rodzaju pogoni z bykami w Pampelunie. Nawet jeśli dzieje się tutaj historia regionu, to bez nas Dolnoślązaków. Nie tylko ze względu na brak obecności, bo kilku Dolnoślązaków tu było. Ze względu na hierarchię poruszanych tematów, różnice w mentalności, kulturze. Marsz Autonomii warto zobaczyć, ale to nie nasz marsz. – Musicie wymyślić sobie własną formułę – kwituje mój znajomy. Ano. Jak na mój gust, nie powinna to być formuła taka jak ta. Ale to kwestia otwarta. |